ZAPACH MARMURU
Wszystko zaczęło się późnym latem. Któregoś dnia buszowałem po półkach
regału w poszukiwaniu - sam już nie wiem czego - kiedy potrącona przez
nieuwagę spadła z hukiem na podłogę jakaś książka. Podniosłem, zobaczyłem,
zwyciężyłem - to znaczy przeczytałem. "Udręka i ekstaza" Irvinga
Stone'a przez kilkanaście dni trzymała mnie przy sobie jak zazdrosna kochanka,
aż do ostatniego zdania. Kiedy zauroczony życiem i dziełami Michała Anioła
odkładałem ją wreszcie z powrotem na półkę, nagle pomyślałem: chcę zobaczyć
jego rzeźby. Ale nie w albumach, nie w telewizji i nie w internecie. Chcę
stanąć przed nimi i przyjrzeć się z bliska, poczuć ich zapach, zrozumieć
pracę artysty. Jadę do Włoch!
Pociąg do przygody
- Jesteśmy młodzi, nie dla nas wygodne hotele i pensjonaty - powiedziałem
Agnieszce, mojej narzeczonej - W miękkich piernatach będziemy się wylegiwać
na emeryturze. Bierzemy namiot. Omnia mea mecum porto. Środek lokomocji?
Kolej! Aby nie przesadzić w tym odżegnywaniu się od luksusu, fundujemy
sobie pierwszą klasę.
Wyruszamy z Poznania, by wkrótce przekroczyć pierwszą granicę. Pociąg
wiezie nas przez niemieckie miasta i wsie, tak schludne i czyste, aż wieje
od nich nudą. Powoli mija godzina za godziną. Wreszcie Monachium! W wagonach
kolejnego pociągu słychać już dźwięczną i żywą włoską mowę. W końcu jedziemy
ekspresem do Bolonii.
Austrię minęlibyśmy prawie niezauważenie, gdyby nie potężne góry. Widać
coraz mniej, bo zaczyna zapadać zmrok. Wtedy w głowie rodzi mi się przewrotna
myśl: zatrzymamy się na noc jeszcze po austriackiej stronie granicy, aby
nazajutrz wraz ze wschodzącym słońcem wjechać tryumfalnie do Italii. Wysiadamy
na granicznej stacji w Brenner. Jest ciemno. Góry zniknęły we wszechobecnej
czerni. Nad nami cudownie rozgwieżdżony firmament. A może prześpimy się
pod gołym niebem?
Ranek wita nas przenikliwym chłodem - alpejskim przełęczom daleko do śródziemnomorskich
plaż. W końcu to prawie 1400 m n.p.m.! Dygocząc i szczękając zębami biegniemy
na dworzec. W samą porę. Właśnie odjeżdża nasz pociąg. Trasa kolei wije
się niczym spaghetti. Kiedy wreszcie opuszczamy górskie doliny i otwiera
się przed nami nizinna część Włoch, słońce tkwi już wysoko na niebie,
witając nas w kraju pizzy, Fiata i camorry.
Buon giorno, Polacci!
Gdzie narodził się renesans? W Toskanii - to tu żyli i tworzyli tacy
artyści, jak Donatello, Michał Anioł, czy Masaccio. Praktycznie w każdym
większym włoskim mieście można dostrzec idee toskańskich architektów.
Okoliczne pejzaże zwykło się wręcz uważać za archetyp włoskiego krajobrazu:
faliste wzgórza porośnięte winoroślami, drzewa cyprysowe rosnące w równych
rzędach, miasta okolone kamiennymi murami. Paradoksalnie, stolicę regionu,
Florencję, niewielu odwiedzających uważa za prawdziwie piękne miasto,
poprzestając na "ochach" i "achach" na cześć arcydzieł
sztuki, zamkniętych w muzeach. Ja zakochałem się w niej od pierwszego
wejrzenia...

Ze wzgórza, na którego zboczu leży nasz kemping, codziennie zbiegamy
kamiennymi schodami, a potem spacerujemy wąskimi ulicami, z zachwytem
przyglądając się mijanym kamienicom. Dumnym dzięki linii nadanej przez
architekta, lecz i figlarnym za sprawą drewnianych okiennic. Wieczorem
spotyka nas miła niespodzianka. W Gran Caffe przy placu Św. Marka przysiada
się do naszego stolika młody człowiek, zwabiony polską mową. Roberto zna
tylko kilkanaście polskich słów, dlatego szybko przechodzimy na angielski.
Mieszka w Pizie, ale Florencję zna jak własna kieszeń. Jest studentem
architektury, bywał w Polsce, jak z rękawa sypie nazwiskami naszych architektów.
Długo gawędzimy, nie tylko o sztuce Michała Anioła, a na koniec umawiamy
się na następny dzień na wspólną wędrówkę śladem jego dzieł.
Udręka i ekstaza (zwiedzania)
Zaczynamy od muzeum Bargello, gdzie artyście poświęcono jedną z sal.
Z zapartym tchem oglądamy Bachusa, jego pierwszą ważną rzeźbę, i pełne
wdzięku Tondo, wykonane na zamówienie kupieckiej rodziny Pittich. W popiersiu
Brutusa odnajdujemy ukryty hołd Buonarottiego dla republikanizmu.
Artyści doby renesansu nie ograniczali się zwykle do jednej dziedziny
sztuki. Rozkwit humanizmu sprawił, że interesowali się wieloma dyscyplinami.
Michał Anioł w dzieciństwie uczył się w pracowni Domenica Ghirlandaia
podstaw rysunku. Fascynacja rzeźbą przyszła dopiero później. Malarska
stronę jego twórczości znaleźliśmy w galerii Uffizi, chyba najwspanialszej
galerii obrazów w całych Włoszech. Trudno byłoby wymienić wszystkie arcydzieła,
jakie tu zgromadzono. Roberto bezbłędnie odnajduje drogę do sali nr 25,
gdzie główną atrakcją jest jedyny ukończony obraz sztalugowy Michała Anioła,
Tondo Doni, na którym Święta Rodzina przykuwa wzrok żywymi kolorami i
wybujałymi gestami.
Fasadę kościoła San Lorenzo, uchodzącego za najstarszy kościół we Florencji,
projektował Buonarotti-architekt. Niestety, nie udało mu się zrealizować
swojej wizji, a naga cegła elewacji nigdy nie została niczym pokryta.
Roberto ciągnie nas do pobliskiej Sagrestia Nuova, czyli Nowej Zakrystii.
Jako koneser architektury, rozpływa się w zachwytach nad wnękami, wspornikami
i innymi ozdobami. My, zwykli amatorzy, choć też wrażliwi na piękno, od
razu stajemy przed nagrobkiem Wawrzyńca Wspaniałego, mecenasa sztuki i
protektora samego Michała Anioła. Tuż obok kaplicy Medyceuszów stoi Biblioteca
Laurenziana, również zaprojektowana przez naszego bohatera. Przedsionek
budynku wprawia nas w zdumienie: sala niemal całkowicie wypełniona jest
schodami, przywodzącymi na myśl zastygły strumień lawy. Roberto twierdzi,
że biblioteka ma także dział polski. Sprawdzamy - rzeczywiście; sa tu
między innymi listy Jana III Sobieskiego do królowej Marysieńki!
Klucząc ulicami w tłumie turystów i umykając przed wszędobylskimi skuterami,
zmierzamy w stronę galerii dell'Academia, spadkobierczyni pierwszej europejskiej
Akademii Rysunku z XVI wieku. Zgromadzono tu naprawdę imponujące zbiory
malarstwa, ale setki odwiedzających nie przychodzą tu bynajmniej dla obrazów.
Magnesem dla nich jest "Dawid" Michała Anioła. Niegdyś symbol
republikańskiej niezależności miasta i wielkich ambicji renesansowego
artysty, dziś herbowe godło turystycznej Florencji.

Patrzę na Giganta z nabożną czcią. Czuję się przy nim bardzo mały, nie
tylko dlatego, że mierzy ponad 5 metrów. Tworząc go, 29-letni wówczas
Michał Anioł dał popis technicznej brawury i dbałości o każdy, najmniejszy
nawet szczegół. Teraz rozumiem, że marmur powstał właśnie po to, by w
nim rzeźbić. Niewiele brakuje, bym padł na kolana. Roberto z Agnieszką
przezornie odciągają mnie na bok, w stronę niedokończonych "Niewolników".
Tu widać co miał na myśli artysta, mówiąc o uwalnianiu rzeźby z kamienia.
Postacie usiłują wyrwać się ze struktury marmuru, krzyczą ułamkami gestów,
chcą odetchnąć swobodą ruchów. Ja też muszę zaczerpnąć trochę powietrza.
Uff, na dziś chyba wystarczy...
Nie tylko Florencja
Następnego dnia spotykamy się z Robertem na skwerze Michała Anioła (jakżeby
inaczej!), na wzgórzu wznoszącym się nad rzeką Arno. Widok stąd przecudny
na całe miasto w dole i na pofałdowane wzgórz w oddali, toteż zawsze zatrzymują
się tu autokary pełne turystów. Pośrodku skweru dumny "Dawid"
- kopia naturalnej wielkości, odlana z brązu. Jeszcze jedna, kamienna,
stoi na placu przed Palazzo Vecchio - niegdyś siedzibą Signorii, w wiekach
średnich najwyższej władzy we Florencji.
Wędrujemy lewym brzegiem Arno, przez olbrzymi ogród Medyceuszów Giardino
di Boboli, i obok Mostu Złotników. Dokąd wiedzie nas nasz toskański przyjaciel?
Ta dzielnica wygląda na nieskażoną jeszcze przez turystykę - przy ulicach,
zamiast barów i sklepów z pamiątkami, prawie wyłącznie zakłady meblarskie
i antykwariaty. Znienacka otwiera się przed nami plac Santo Spirito, trochę
prowincjonalny, jakby nieśmiały. Za nim kościół Świętego Ducha, cel naszego
długiego spaceru. Naturalnie! Przecież to w krypcie tej świątyni, młody
Michał Anioł, za milczącym przyzwoleniem przeora klasztoru, dokonywał
zakazanych przez prawo sekcji zwłok.
Na sam koniec zostawiliśmy sobie miejsce, które nosi nazwisko artysty.
Casa Buonarotti - dom tego rzeźbiarza-malarza-architekta-poety. Michał
Anioł był faktycznie właścicielem kamienicy, ale nigdy w niej nie mieszkał.
Przekazał ją swojemu bratankowi, którego syn przekształcił część domu
w galerię, poświęconą stryjecznemu dziadkowi. Dwa największe skarby to
"Madonna", najwcześniejsza znana praca Michała Anioła, i niedokończona
"Walka Centaurów z Lapitami". Wzdycham, oglądając wnetrza, płaskorzeźby,
szkice i portrety mistrza. Pod przymkniętymi powiekami rodzi się obraz
szesnastowiecznej Florencji, słyszę gwar ulic i placów, czuję - wreszcie!
- zapach marmuru zmieniającego kształt pod ciosami dłuta.

Jeszcze tylko zaglądamy do kościoła Santa Croce i przystajemy na chwilę
przed pomnikiem nagrobnym Michała Anioła. Jego ciało sprowadzono do Florencji
z Rzymu w 1574 roku.
Pora żegnać się z miastem i naszym przewodnikiem. Duch Michała Anioła
jeszcze nas nie opuszcza, zabieramy go z sobą do Rzymu. Tam też będziemy
tropić i odkrywać dla siebie dzieła tego wielkiego artysty. Pociąg wyjeżdża
z Florencji o północy. Roberto odprowadza nas na peron i wyświadcza nam
ostatnią przysługę - notuje na kartce numer telefonu swojej znajomej ze
stolicy i zarazem koleżanki ze studiów. Wybornie! Ciao, Roberto! Na pewno
kiedyś się spotkamy. Może w Polsce?
Wojciech Olaf Ważyński
|